środa, 13 sierpnia 2014

Miliony monet

Wielu moich znajomych zauważa moje zamiłowanie do zdrowego odżywania. Jakiś czas temu, szamiąc najzwyklejszą surówkę usłyszałam, że świetnie odżywiać się w taki sposób, ale trzeba mieć na to czas i pieniądze. Hmm.
Czy na prawdę osoby, które dbają o swoją dietę dysponują dobą dłuższą niż inni?
Czy rzeczywiście trzeba zarabiać miliony monet, aby pozwolić sobie na coś zdrowszego?

Moim zdaniem to tylko kwestia nastawienia, wyborów oraz odpowiedniego gospodarowania zasobami - jakkolwiek dumnie by to nie brzmiało. 

Podstawą organizacji w moim przypadku są:

  • pudełka tzw. lunchboxy. Ich ilość w moim domu czasem dosłownie mnie przytłacza.
  • wcześniejsze planowanie posiłków na dwa/trzy dni do przodu.
  • korzystanie z dobrodziejstw współczesności typu grill elektryczny.
  • wczesne wstawanie:) gdy zdarzy mi się pospać dłużej niż do 8 mam wrażenie, że zmarnowałam pół dnia...

Jak zatem nie przejeść miliona monet?

  • ograniczam jadanie na mieście. Sałatka grecka lub z kurczakiem w cenie 10-20zł? Za tę kwotę przygotujemy ją dla całej rodziny. Kawałeczek ciasta drożdżowego za 8 zł? Upieczemy całą blachę. W dodatku NIGDY nie mamy gwarancji, czy danie jest w pełni bezpieczne chociażby dla alergików. A i "zwyklakom" może zaszkodzić przeterminowana feta czy spleśniałe śliwki. 
  • nie kupuję gotowych, szybkich dań typu zupki z proszku. Po pierwsze ze względu na odstraszający skład, po drugie - ja się tym po prostu nie najem, nie ma opcji.  
  • nie kupuję wypełniaczy czasu. Chipsy, paluszki, wafelki, cukiereczki - to też kosztuje. 
  • przeliczam jednostki. Zawsze sprawdzam, czy większe opakowanie rzeczywiście bardziej się opłaca i przede wszystkim czy będę w stanie pochłonąć je sama lub w towarzystwie. 
  • piję wodę, herbatę lub domowe koktajle - nie wydaję pieniędzy na kolorowe napoje, kawę na mieście czy soki z koncentratu. 
  • jestem łowcą promocji i według nich planuję zakupy i jadłospis. Porównuję ceny i kupuję w dyskontach.
  • jem sezonowo!* aktualnie opycham się arbuzami, borówkami i cukinią.
  • o ile mogę - nie marnuję jedzenia. Przygotowuję tyle ile będę/będziemy w stanie zjeść, ewentualnie mrożę lub dzielę się w pracy. Domowa zamrażarka wygląda podobnie jak szafka na lunchboxy.
  • tworzę własne półprodukty. Mąki bezglutenowe są bardzo drogie i trudno dostępne, więc z pomocą przychodzi mi młynek elektryczny. 
Kukurydza czekająca na gorsze czasy.
Oczywiście ja też łapię się na tym, że autentycznie nie mam czasu na szykowanie, planowanie, pichcenie. Albo po prostu mam ochotę na coś kompletnie niezdrowego lub 'burżujskiego';) Jednak czy zdrowe musi być równoznaczne z pracochłonne? W wypadku niedoczasu ratuje mnie chociażby gotowana kukurydza lub fasolka szaparagowa z dodatkiem prażonego słoneczka lub sezamu. W sklepie w akcie desperacji nie pokuszę się na gotową garmażerkę wątpliwej jakości, a wolę poszaleć z popularnymi ostatnio gotowymi zupami krem lub nawet sałatką grecką - choć sos już sobie odpuszczę...


Sezonowa bazylia.
*moja Babcia zadzwoniła kiedyś do mnie w środku zimy i błagalnym tonem powiedziała, że muszę ją ratować, bo nie ma co jeść. Gdy zapytałam, co jej kupić usłyszałam: świeżą bazylię, bo ma pomidorka i mozzarellę... Mimo godzinnych poszukiwań nie znalazłam w okolicznych sklepach wymarzonej zieleniny, jednak z tego co pamiętam jej cena wynosi poza sezonem ok. kilkanaście złotych.










Pozdrawiam
michalewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz