Czas na rozpoczęcie bardzo istotnego dla mnie cyklu
postów o glutenie. Na pierwszy ogień odpowiedź na podstawą kwestię: jak
to się u mnie zaczęło?
Nie będę też ukrywać, że trochę oszukuję - nie jestem
na restrykcyjnej diecie i nadal jem zwykły keczup czy lody, ale podstawowe
produkty glutenowe odstawiłam zupełnie.
Przejście na dietę bezglutenową zawsze kojarzyło mi
się z heroicznym wyczynem. W końcu ktoś, kto decyduje dobrowolnie pożegnać się
z makaronem, pszennymi bułkami i pizzą musi być masochistą, a jego życie jest
niesamowicie smutne i skomplikowane.
Smutne dlatego, że musi patrzeć jak inni zajadają się
wymienionymi pysznościami.
Skomplikowane, gdyż na każdym kroku musi uważać na to
co je.
Przez lata serdecznie współczułam przyjaciółce na
diecie bezglutenowej. Fakt, zawsze zazdrościłam jej figury, byłam jednak
przekonana, że jest to okupione rzewnymi łzami, a jej szeroki uśmiech to po
prostu dobra mina do złej gry.
Sama poszukując przyczyn mojego złego samopoczucia,
najpierw zrezygnowałam z mleka, potem ograniczyłam nabiał i niektóre produkty
wzmagające uciążliwe dolegliwości. Problem jednak nadal istniał, a ja coraz
bardziej zagłębiałam się w tematykę zdrowego odżywania. Doświadczenia osób,
które odstawiły gluten (głównie relacje blogerek) skłaniały do przemyśleń.
Zdecydowałam się na dwutygodniowy test. Wybrałam
odpowiedni, bezproblemowy termin: żadnych świąt, urodzin, w dodatku mój
towarzysz życia ewakuował się na ten czas, więc brak pokus ze strony Teściowej
miał pomóc w odniesieniu sukcesu.
Eksperyment przerodził się w całkowitą zmianę stylu
życia. I nawet nie dlatego, że dieta bezglutenowa spowodowała u mnie
niesamowitą poprawę jakości i komfortu życia. Niestety, skłamałabym mówiąc, że
moje problemy zdrowotne dnia skończyły się jak ręką odjął. Nadal zmagam się z
objawami, które lekarze określają tajemniczym mianem Zespołu Jelita Drażliwego.
Mimo to odstawienie pszenicy znacząco poprawiło moje samopoczucie:
- brzuch! Co prawda, nadal potrafię budzić się z wzdętym brzuchem, a jelita potrafią dawać mi znać w najbardziej nieodpowiednich momentach, to stwierdzam ogromną poprawę.
- wyciszony apetyt - moi współpracownicy mogą potwierdzić, że połowa lodówki upchana jest moimi pudełkami na jedzenie. Nadal jem dużo (na szczęście nie widać tego po mnie aż tak bardzo), ale regularniej, a porcje są mniejsze. Łatwiej też odmówić mi wielu przysmaków, nie tylko glutenowych. Indeks glikemiczny robi swoje.
- sen - to bardzo istotny aspekt, gdyż przez wiele lat cierpiałam na bezsenność. Akurat z problemu ze snem wyleczyło mnie zasłanianie oczu, ale odstawienie glutenu bardzo poprawiło jego jakość. Wstaję wypoczęta jeszcze przed budzikiem, bardzo rzadko budzę się w nocy, co kiedyś było normą.
- odporność - zaburzenia jelitowe zawsze będą odbijać się na naszym układzie immunologicznym. Tutaj niskie ukłony w kierunku kaszy jaglanej. Właśnie wyleczyłam się samodzielnie z infekcji bakteryjnej, która u mnie standardowo kończyła się antybiotykoterapią.
- objawy alergiczne - mocno odczuwalna poprawa.
Nie mogę nie wspomnieć o ciągłym poszerzaniu
horyzontów: zarówno kulinarnych jak i życiowych. Skoro mogę odmówić sobie
ukochanego spaghetti to wierzcie mi - mogę wszystko. Przyznaję, że tęsknota za
makaronem z pszenicy durum bywa uciążliwa, ale z czasem człowiek po prostu
zapomina jak smakuje nawet największy przysmak.
Makarony w mojej głowie... |
Dieta eliminacyjna stała się dla mnie wyzwaniem i
niekończącą się przygodą kulinarną. Chociażby z tego względu nie chciałabym
wracać do pszennych bułek - każdy dzień to dla mnie nowe doświadczenie. Każde
zakupy to analiza składu. Każda wizyta w knajpie to dokładne studiowanie menu i
wiedzy kelnera.
Mam większą świadomość tego co jem, ale też własnych
potrzeb i ograniczeń.
W końcu nic nas tak nie ogranicza jak my sami.
pozdrawiam
Ola
Jest i wzmianka o mnieeee xD Jak miło! :*
OdpowiedzUsuńKochana, w końcu jesteś moim wzorem bezglutenowca;) :*
Usuń